Znacie Sealsów? To komandosi sił specjalnych marynarki USA. Co roku tysiące chętnych przystępuje do szkolenia wstępnego, by w przyszłości stać się częścią tej elitarnej jednostki wojskowej. Po wstępnej selekcji następuje Hell Week. Jest to 5 dni morderczego treningu, doprowadzającego kandydatów do skraju wytrzymałości fizycznej i psychicznej. To czas, kiedy wszystko staje się barierą: strach, niewygoda, niedobór snu i jedzenia, własne lęki i słabości. Hell Week to ucieleśnienie najgorszego koszmaru, ale tylko wybrani, którzy go przetrwają będą mieć prawo do nazywania się Sealsami. By to osiągnąć kandydaci są gotowi na wszystko. A Ty? Czy jesteś gotów sięgnąć po swoje cele? Przetrwasz własny Hell Week? Aby odpowiedzieć na to pytanie trzeba lepiej zrozumieć mechanizm tego treningu. Założenie jest proste. W punkcie A stoi kandydat na Sealsa, w punkcie B czeka na niego odznaka. Czyli mamy punkt wyjścia i cel. Została jeszcze droga, która do niego prowadzi. I tu zaczyna się prawdziwe piekło. Podczas Hell Weeku sprawdzane jest wszystko, jaka jest wydolność organizmu przyszłego komandosa, w jaki sposób można go złamać, gdzie ma granicę wytrzymałości fizycznej i psychicznej, jak bardzo CHCE i PRAGNIE zdobyć swoje marzenia, czy potrafi pokonać swoje bariery oraz czy ma WOLĘ WALKI.
Hell Week weryfikuje kto zasługuje na miano Sealsa. Trening trwa 5 dni, podczas których przyszli komandosi wykonują niezwykle ciężkie ćwiczenia fizyczne. Są również kontrolowani przez „opiekunów”, nadzorujących ich poczynania. Oczywiście nie robią tego w milczeniu. Mają prawo, z którego chętnie korzystają, do słownego prowokowania rekrutów. Tu nie ma zasad. Mogę powiedzieć wszystko, byle tylko złamać komandosa. I tak codziennie, bez przerwy, ciągle…
Istnieje jednak sposób, by wyrwać się z tego piekła. Jak zawsze, to kwestia odpowiedniego wyboru. Niedaleko miejsca szkolenia stoi dzwon. Wystarczy powiedzieć „dość”, porzucić wykonywane zadanie, uderzyć w niego i.….rozkoszować się ciepłym posiłkiem i wygodnym łóżkiem. To jest główny cel opiekunów. Zdołować, zmiażdżyć, pokonać. Mają niezwykłą skuteczność, bo do końca Hell Weeku dotrwa tylko 10% uczestników. TERAZ ZASTANÓW SIĘ. Jaki jest Twój cel? Na już, na teraz? Widzisz go? Czujesz go całym sercem? To Twoja odznaka Sealsa. Czy warto o nią walczyć? Czy dzięki niej…zmienisz coś w swoim życiu?
Jeśli masz cel, musisz do niego dotrzeć. Droga może być jak Hell Week- trudna, pełna wyzwań i wyrzeczeń, ale do przejścia. Pod warunkiem, że zrobisz wszystko, co w Twojej mocy by się nie poddać. Nie słuchaj „życzliwych”, którzy w Ciebie nie wierzą, próbują ściągnąć w dół. Łatwo jest stwierdzić „daj spokój”, „i tak się nie uda”, kiedy stoi się z boku. Szukaj wsparcia w ludziach walczących z Tobą ramię w ramię. Razem dążcie do wspólnych szczytów :))
Tak jak Wy codziennie zmagam się z moimi wyzwaniami i własnym „Piekielnym Tygodniem”. Staram się z nim walczyć tak jak Sealsi, przestrzegając kilku ich zasad:
- OSTATNI ŁATWY DZIEŃ BYŁ WCZORAJ (dziś czekają nowe wyzwania, trudniejsze niż wczorajsze, ale cokolwiek mnie spotka nie poddam się bez walki.)
- Dzielę główne zadanie na mniejsze etapy łatwiejsze do wykonania.
- Cieszę się z małych zwycięstw.
- Wiem, że jestem zdana sama na siebie i nie łudzę się, że ktoś inny weźmie odpowiedzialność za moje czyny.
- Radzę się tych, którzy sobie radzą.
- Za każdym razem kiedy z utęsknieniem patrzę na dzwon i uświadamiam sobie, że wystarczy tylko w niego uderzyć, odwracam głowę i zamykam oczy. Udaję, że nie istnieje.
8 thoughts on “Ostatni łatwy dzień był wczoraj”
Ciekawie ujęty temat. Kojarzę te treningi… choć nie wiem czy sama mam ochotę się męczyć 😉
Pokażemy! A „ostatni łatwy dzień był wczoraj” zaraz sobie wydrukuję i powieszę w odpowiednim miejscu.
Witaj!
Bardzo mnie zainspirował Twój post. Tylko tyle. I aż tyle. i muszę go sobie przemyśleć. Ale szybko. Dzisiaj. Nie będę odkładać myślenia.
Nie chcę zostawiać beznadziejnego komentarza typu: fajny post 😉 Ale czasami jest tak, że człowiek coś przeczyta i w zasadzie nie ma nic merytorycznego do dodania.. Ja mam tak teraz, ale idę podjąć kroki. A pierwszy już TERAZ. Dzięki 🙂
Dziękuję za komentarze!! 🙂 Warto walczyć o swoje marzenia 🙂
Zgadzam się z tym co piszesz – nie można się poddawać tylko dlatego, że jest ciężko 😉
Najgorsze to walczyć i dążyć do celu, kiedy bliscy nie do końca rozumieją o co walczysz. albo jeszcze gorsze, myślą, że w sumie to nie robisz nic sensownego. No bo w sumie co jest trudnego w takim jakimś blogowaniu…Taka przyjemność i zabawka na wolne wieczory ;)?
Ania pamiętaj, że nikt za Ciebie życia nie przeżyje. Łatwo nie jest ale w końcu ostatni łatwy dzień był wczoraj. Gorąco w Ciebie wierzę! 🙂
Dajesz do myślenia. Jeśli chcemy osiągnąć sukces, nie ma drogi na skróty. A stawianie czoła własnym słabościom to największe wyzwanie.Zrobić pierwszy krok jest trudno, ale jeszcze trudniej w tym wytrwać.