Oglądałam ostatnio film „Kupiliśmy Zoo”, oparty na prawdziwej historii Benjamina Mee – człowieka który zainwestował swoje ostatnie pieniądze w podupadający obiekt i co, jak się później okazało, zmieniło całe jego życie. Miał on w zwyczaju mówić, że do podjęcia jakiegoś działania wystarczy 20 sekund odwagi. Wtedy wszystko jest możliwe. Ta krótka chwila „zebrania się w sobie” ponoć potrafi zdziałać cuda, ponieważ nie pozwala na zbyt długą analizę tego, co chcemy zrobić. Przez to trudniej jest się wycofać i ulec strachowi.
Na początku cała ta „idea” wydała mi się dość głupia, bo jak można w ciągu kilku sekund podjąć jakąkolwiek ważną decyzję? Skąd można wiedzieć, że jest ona dobra bez spokojnego zastanowienia się nad jej konsekwencjami? Nie znałam odpowiedzi na te pytania, dlatego zamiast wymyślać jakieś dziwne interpretacje, postanowiłam wprowadzić nową zasadę w życie i sprawdzić, co się stanie.
Pierwsza okazja pojawiła się już następnego dnia. Odezwał się do mnie Karol, który akurat odwiedził Polskę. Na co dzień mieszka w Chinach, dlatego jego pojawienie się w moich stronach było sporym wydarzeniem. Spotkaliśmy się, pogadaliśmy i wtedy padły te magiczne słowa: „A może odwiedzisz mnie w Chinach? Chętnie ci je pokażę”. Moja biedna głowa w jednej chwili została zbombardowana myślami:
- nie mogę przecież zostawić klientów i firmy na dwa tygodnie!
- jak ja tam się odnajdę, jak sobie poradzę?
- Boże, ile to przygotowań, to jest tak daleko!
- na pewno spotka mnie coś przykrego i zgubią mój bagaż!
- znając moje szczęście do podróży, na pewno coś się stanie!
- jak ja przeżyję 8 godzin w samolocie, panicznie bojąc się latać?!
Wniosek? Szkoda moich nerwów na tę wyprawę. To bez sensu. Lepiej zostanę w domu. Przecież skoro dziwne przygody spotykają mnie już na trasie Gdańsk – Bydgoszcz to wycieczka na drugi koniec globu nie może się udać. Poza tym beze mnie na pewno wszystko padnie i po powrocie nie będę miała do czego wracać. Pojadę do Chin „kiedyś”. Jak będę na to gotowa i z kimś, kto będzie w tym lepiej zorientowany niż ja.
I wiecie, tak sobie siedzę te kilka minut i słucham tego, co mi gremliny uparcie kładą do głowy. A jak widzicie, są bezlitosne. Dokładnie wiedzą, gdzie uderzyć. Więc siedzę i się męczę. Tak, niesamowicie się ze sobą męczę, bo serce mimo wszystko jednak chce. Bo zagranica, bo jednak daleko, bo to coś całkowicie nowego, bo to wspaniała przygoda, bo zupełnie inny świat… Tylko rozum panicznie się boi, racjonalizuje, podlicza wydatki, waży ryzyko i przypomina o skrywanych lękach.
„Kama, 20 sekund odwagi, 20 sekund odwagi… Tylko 20 durnych sekund odwagi” – zaczęłam sobie powtarzać. I nagle decyzja. „Dobrze, przyjadę”. Nawet nie wiem, jakim cudem to powiedziałam. Chwilę później planowałam już swój wylot.
No dobrze, można podpiąć to też pod chwilową zaćmę umysłu. Prawdopodobnie chiński Disneyland mnie zamroczył. Tylko że dalej wydarzyło się coś jeszcze.
W kolejnych dniach zobaczyłam pewną „ofertę życia”. Dość skomplikowaną, mocno wykraczającą poza mój obszar działania. Z czysto racjonalnego punktu widzenia wiedziałam, że nie mam zbyt wielu szans na wygranie tej rekrutacji, ale z drugiej strony bardzo chciałam spróbować. Jak zwykle przemówiły gremliny. „Tylko czy mnie nie wyśmieją? Czy nie jestem zbyt „mała”? Czy podołam wyzwaniu, jeśli jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności zostanę wybrana? Czy moja oferta jest dość dobra?”. I tak w kółko. Dziesiątki wątpliwości.
„Kamila, 20 sekund odwagi.”
Kliknęłam „wyślij” bez większego przekonania. Oczywiście nagle nie stał się cud i nie lecę do Norwegii (tam zlecenie miało być realizowane), ale za to zdobyłam nowego, bardzo sympatycznego klienta. Project Manager, który zajmował się tą rekrutacją, dostrzegł korzyści dla siebie i napisał do mnie prywatną wiadomość. Jesteśmy po pierwszym spotkaniu, wypunktował mi też co powinnam dodatkowo poprawić i czego jeszcze się nauczyć, by w przyszłości zdobywać takie międzynarodowe „oferty życia”. Bardzo dużo mi to dało i jestem pewna, że dzięki niemu zdobędę nowe, ciekawe zlecenia.
Zasadę 20 sekund wykorzystywałam później w naprawdę wielu sytuacjach, szczególnie wtedy, kiedy bardzo się czegoś bałam, miałam ogromne wątpliwości lub spadki wiary w siebie. Właśnie wtedy zbierałam się w sobie, skupiałam całą siłę, jaką znalazłam, na jednym prostym zadaniu. Na te kilka chwil byłam głucha na to, co mówią do mnie gremliny. Po prostu działałam. Raz wychodziło mi lepiej, raz gorzej ale w ogólnym rozrachunku wyszłam na plus. Te 20 sekund jakimś dziwnym trafem było mocnym impulsem do podjęcia natychmiastowej i intuicyjnej decyzji. Presja czasu pozwoliła „dojść do głosu” pierwszym, niczym nie zakłóconym myślom, które definiowały moje prawdziwe pragnienia. Wtedy pomyślałam, że to jest ten słynny „głos serca”, którego podobno warto słuchać.
Jeśli więc boisz się wysłać swoją aplikację, bo nie spełniasz jakichś wymagań lub paraliżuje Cię strach na samą myśl o zgłoszeniu swojej kandydatury do ciekawej firmy – wystarczy 20 sekund odwagi, by zdecydować się i kliknąć „wyślij”.
Jeżeli od dawna chciałeś zacząć jakiś biznes – wystarczy 20 sekund odwagi, by zaproponować komuś swoje rozwiązania i sprawdzić, jaki będzie ich odbiór. Rozmowa z inwestorem? Zgódź się – potrzeba tylko 20 sekund odwagi, by powiedzieć „tak”. Masz okazję zdobyć klienta? Weź głęboki oddech i spróbuj przez 20 sekund mówić o tym, co możesz mu zaproponować i…zobacz co się stanie.
20 sekund odwagi. Jedynie tyle potrzebujesz. Dasz radę?