Środowy wieczór. Jeszcze raz sprawdziłam czy wszystko jest odpowiednio przygotowane. Plecak spakowany, portfel podróżny ze wszystkimi wydrukami również, strój na lot także. Przejrzałam jeszcze szczegółowy plan mojej wycieczki do Londynu. Rezerwacje są potwierdzone, przyjaciółki czekają w gotowości na spotkanie. Wszystko wygląda na to, że cały wyjazd przebiegnie bez większych komplikacji i czeka mnie miły weekend, którego tak bardzo potrzebuję. Moja przyjaciółka Angelika byłaby ze mnie dumna. Pierwszy raz jestem tak skrupulatnie przygotowana do wyjazdu. Spokojna i szczęśliwa poszłam spać.
Czwartek. Pojawiają się pierwsze problemy. Na razie są one proste. A to trzeba zadzwonić do klienta, a to coś jeszcze należy przygotować, wysłać „w ostatniej chwili”. Lekko podenerwowana ogarniam wszystkie małe pożary, kiedy nadchodzi ten większy – jedna z moich przyjaciółek nie ma transportu ze swojego lotniska (innego niż moje). Miałyśmy się spotkać wieczorem w centrum Londynu i razem pojechać do domu Mileny, która zdecydowała się nas ugościć. Nie znalazłyśmy żadnej możliwości, poza tą, że Ania zostaje na noc w pobliskim hotelu. Oznaczało to jedno, będę sama. Kłopoty zaczęły się już po przylocie, przez kilka incydentów na lotnisku, ledwo zdążyłam na swój autobus. W końcu po kilku przesiadkach udało mi się dojechać do domu Mileny, chociaż nie było to wcale proste. Miałam kłopoty z połączeniem się z internetem, nie do końca znałam topografię terenu, byłam zmęczona i już poddenerwowana, co znacznie osłabiło moja koncentrację i zdolności operacyjne. Ania przeżywała swój własny koszmar, z alarmem przeciwpożarowym w środku nocy w tle. Następnego dnia nasze plany przerwał atak terrorystyczny, czyli wybuch w londyńskim metrze. Spowodowało to ogromny korek i około 5‑godzinne opóźnienie w naszym harmonogramie, a także przyniosło sporo stresu i rozczarowań. Nadal nie mogąc się spotkać, próbowałyśmy jakoś przedostać się przez kolejne części miasta i dodatkowe kontrole. Następne godziny, a nawet dni nie były łatwiejsze. Nie ma sensu jednak wszystkiego opisywać, ważne jest to, że przez trzy doby, aż do powrotu do domu mnóstwo rzeczy nas stresowało i psuło dobry nastrój. Nie mogę powiedzieć, że stało się coś spektakularnego, bo z jednym ale mocnym problemem poradziłybyśmy sobie od ręki, ale stałe „podszczypywanie” przez los było szalenie demotywujące oraz wkurzające. I choć dzięki Milenie miałyśmy fajne momenty, to jednak ilość nerwowych sytuacji skutecznie utrudniła cieszenie się z wyjazdu. Można to uznać za „problemy pierwszego świata”, ale kiedy czekasz na chociaż kilka dni wolnego z utęsknieniem, bo dramatycznie potrzebujesz odpoczynku, a wszystko idzie jak po grudzie to wierz mi, można naprawdę się podłamać. Zwłaszcza wtedy, kiedy w teorii wszystko masz dopięte na ostatni guzik. W samolocie powrotnym po prostu zaczęłam płakać. Wyszły ze mnie wszystkie emocje. Złość, rozczarowanie, poczucie straconego czasu i pieniędzy. Następnego dnia chorowałam i nie mogłam sobie znaleźć miejsca.
Tak wyglądał mój długo wyczekiwany mini urlop. Możecie zacząć mi zazdrościć.
Dlaczego piszę o tym tutaj? Długo zastanawiałam się, czego ta podróż mogła mnie nauczyć. I doszłam do kilku wniosków, którymi chciałabym się z Tobą podzielić.
Podczas mojej współpracy z klientami czasami zdarza się tak, że przez dłuższy czas nie mogą znaleźć pracy mimo świetnego przygotowania do całego procesu. Mają dobrze opracowaną „narzędziówkę”, wiedzą gdzie iść, z kim i jak rozmawiać, posiadają listę headhunterów oraz szczegółową strategię działania. Sumiennie wysyłają starannie przygotowane aplikacje.… i NIC SIĘ NIE DZIEJE. Telefon milczy jak zaklęty, nowych maili również nie przybywa. Cały wszechświat daje Ci znać, że to nie jest najlepszy czas na szukanie pracy. I najgorsze jest to, że dostają takie małe pstryczki w nos każdego dnia. Wiem jak bardzo jest to irytujące i wyprowadzające z równowagi, bo skoro włożyło się mnóstwo pracy w to, by jak najlepiej przygotować się do całego procesu, to wypadałoby coś z tego mieć, prawda?
No właśnie…jak pokazuje dzisiejszy tekst, nie zawsze. Co zatem warto zrobić? Ja po moim urlopie wypracowałam sobie 4 kroki do przywrócenia wiary w to, że będzie dobrze.
- Choćby nie wiem co – USPOKÓJ SIĘ! – kiedy emocje idą w górę, inteligencja maleje. Im silniejsze namiętności przeżywasz, tym bardziej głupiejesz i działasz histerycznie, bez głębszego zastanowienia, co prowadzi do tego, że popełniasz mnóstwo dodatkowych błędów. I tak w kółko. Wiem co czujesz, mnie też nieraz dopadała panika. W tej sytuacji możesz zrobić tylko jedno – skupić się na małych rzeczach, podstawowych, takich jak oddech. Postaraj się uspokoić szalejące serce i jak najszybciej…
- Znajdź miejsce, gdzie możesz spokojnie pomyśleć - w najgorszym momencie mojego wyjazdu atakowało mnie mnóstwo myśli. Było ich tak dużo, że nie mogłam nic z nich ułożyć, totalny chaos zaburzył możliwość racjonalnej oceny sytuacji. W końcu znalazłam cichą ławkę w małym parku i po prostu przeszłam do następnego punktu.
- Naszkicuj nowy plan - kiedy myślisz, że jesteś w beznadziejnej sytuacji, sięgaj od razu po kartkę i długopis. Zacznij zapisywać fakty, nie emocje. Oddziel to. Już tak proste ćwiczenie pozwoli Ci zapanować nad lękami i przybliży do znalezienia rozwiązania. Każdy strach wynika z braku poczucia bezpieczeństwa, a ten potęgują niewiedza na temat przyszłości. Będąc w podobnej sytuacji postaraj się napisać jakie powinieneś podjąć kroki, na co zwrócić uwagę i o czym nie wolno Ci zapomnieć, aby poradzić sobie z zaistniałym problemem. Kiedy zobaczysz czarno na białym, że wcale nie jest tak beznadziejnie jak Ci się wydawało – poczujesz ulgę i znajdziesz siłę do dalszych poczynań.
- Nie poddawaj się pomimo bólu - nawet jeśli nie jesteś w pełni spokojny, nie odwlekaj działań na później. Im dłużej będziesz czekać, tym więcej dopadnie Cię wątpliwości co do zasadności opracowanego wcześniej planu – a ten, nigdy nie będzie idealny. Mimo, że boli – działaj, idź do przodu. Każdy, nawet najmniejszy krok przybliża do celu, tego Ci właśnie potrzeba – mini postępów. Tylko proszę zauważ je i celebruj, aby nie opaść z sił w połowie drogi.
Przykre przygody nie nauczyły mnie niczego od razu, będąc w ferworze emocji nie postępowałam w sposób przemyślany i uporządkowany. Podejrzewam, że gdybym wcześniej zaczęła działać zgodnie z powyższymi punktami, wiele złych rzeczy by się nie przydarzyło. No cóż, mądra Kamila po szkodzie 🙂